Pieszo z Konstantynowa do Lućmierza (44 km w 24 godziny)

Powrót

Wyruszyliśmy w 18 osób (7 dziewczyn i 11 chłopaków). Bus do Konstantynowa spod Galerii Łódzkiej miał być o godz. 15.00. Ale nie przyjechał. Wsiedliśmy do kolejnego o godz. 15.45. Okazało się, że poprzedni bus się zepsuł. Na szczęście ten jechał za Konstantynów i dojechaliśmy dwa kilometry dalej, do miejscowości Żabiczki. Zaoszczędziliśmy w ten sposób godzinny czas czekania na przystanku w centrum Łodzi.

Na przystanku w Żabiczkach zobaczyłem, że grupa nie będzie zbyt zdyscyplinowana. Na hasło "RUSZAMY" - połowa grupy ruszyła za mną, a połowa ruszyła do małego sklepu spożywczego, który był na przystanku. A zatem od samego początku szliśmy bardzo rozciągnięci. Na kąpielisko w Lutomiersku należące do Księży Salezjanów dotarliśmy na godz. 17.30. Ogłosiłem szybką kąpiel i o godz. 17:50 wyjście z kąpieliska. Udało się nam wyjść o godz. 18:20. Niemniej zabawa była świetna. Ci, co zapomnieli stroju kąpielowego zostali zmoczeni całkowicie. Na zdjęciu widać Natalię, na którą Witek tak długo chlapał wiosłem wodę, aż przekonał się, że już na pewno nie może mieć nic suchego na sobie.

Zdjęcia są tutaj

W Lutomiersku zobaczyliśmy salezjańska szkołę muzyczną. Z Lutomierska do Kazimierza szliśmy polami, gdzie było dosyć dużo rowów nawadniających. Najgłębszy i pierwszy, który musieliśmy przekroczyć miał prawie 2 m. głębokości. Tymczasem Karol uznał, że te rowy muszą mieć gdzieś przejazdy dla traktorów. I miały! Kolejne rowy przekraczaliśmy już w bardziej cywilizowany sposób.

W Kazimierzu po drodze był postój na sklep. Kilka sekund przed nami weszła do sklepu jakaś miejscowa pani i korzystając z okazji powiedziała koleżance za ladą "przyprowadziłam ci wycieczkę". Piękna umiejętność wykorzystania sytuacji :) Później dowiedziałem się, że najmłodsi kupili sobie wszystko, co w domu zakazane, czyli Cola i Chipsy w ilościach "na maxa".

Z Kazimierza musieliśmy chwilę iść główną ulicą, aby przekroczyć mostem rzekę Lubczyna. Zaraz za mostem, w Zdziechowie, przy przydrożnym krzyżu skręciliśmy w pole i zaczęliśmy odmawiać różaniec. Podczas naszej modlitwy zachodziło pięknie słońce. Gdy słońce zaszło - weszliśmy w las. Ostatnią godzinę drogi - przez Las Bełdowski szliśmy zupełnie po ciemku. W czasie naszej drogi mieliśmy dwa momenty, kiedy szliśmy bardzo zwartą grupą - podczas różańca, oraz w lesie, kiedy było zupełnie ciemno - tylko latarki (choć nie wszyscy je mieli).

Do Bełdowa doszliśmy na godz. 22.00. Zostawiliśmy przyniesione z lasu drewno na ognisko w miejscu, które wyznaczył nam wcześniej Sołtys. W Bełdowie czekała na nas grupa 12 osób, która przyjechała samochodami tylko na ognisko, aby nam towarzyszyć. Poszliśmy jeszcze do kościoła na Mszę św. Ks. Proboszcz wielokrotnie bywał na Mszach o uzdrowienie w Łodzi. Przyjął nas bardzo serdecznie, chciał nas ugościć, ale wyjaśniliśmy, że ważnym punktem naszej wyprawy jest spanie pod gołym niebem. Spaliśmy przy jednym z największych dębów w Polsce, który w obwodzie przy ziemi ma ok. 10 m. szerokości. Po północy wrócili do Łodzi nasi goście, zabierając ze sobą Kacpra, Natalię i Martę. Na noc zostaliśmy w 15 osób.

Była to piękna noc. W miarę ciepła, bezchmurna. Spaliśmy dookoła ogniska. Karimaty ułożyliśmy w formie gwiazdy. Głowy mieliśmy przy ognisku. Daniel postanowił, że będzie czuwał przy ogniu i całą noc dokładał drewna, abyśmy mieli ciepło, a o godz. 5:00 włożył do żaru ziemniaki, które nawet bez soli bardzo smakowały rano.

Obudził nas wszystkich budzik Michałka. Dzwonił tak głośno, że wstali wszyscy, oprócz Michałka. Jego nie ruszył. Dopiero, gdy dzwonił po raz drugi po dwudziestu minutach, kiedy już większość była na nogach - Michałek zareagował na swój zegarek. Po godz. 7 byliśmy pod kościołem, aby skorzystać z wody i lekko się obmyć. O godz. 7:30 ruszyliśmy w drogę.

Dłuższy postój mieliśmy nad rzeką Bzurą. Przekroczyliśmy ją przechodząc po drzewie położonym przez bobry. Wykąpaliśmy się też na dziko w rzece. Do wody weszli panowie, a dziewczyny bały się brunatnej wody. Po drodze, co jakiś czas prosiliśmy gospodarzy o wodę z kranu, aby napełnić nasze bidony i butelki. Zawsze spotykaliśmy się z dużą życzliwością i serdecznością.

Około kilometra przed Grotnikami znaleźliśmy w lesie miejsce na Eucharystię. To był już moment takiego zmęczenia, że większość drużyny, gdy tylko się zatrzymaliśmy, od razu rozkładała karimatę do leżenia. Było widać, że nawet możliwość poleżenia 10 sekund dawała nieprawdopodobne ukojenie. Po Mszy św. zjedliśmy wysokokaloryczny obiad. Chleb z czekoladą i dżemem.

W Grotnikach zatrzymaliśmy się przy sklepie. Tam tata zabrał Daniela i Anię. Jechali na wakacje i umówiliśmy się, że z tego miejsca zostaną zabrani. Przy sklepie mieliśmy poważną naradę - jak idziemy dalej. Były trzy opcje: najkrótszą drogą na tramwaj (czyli ok. 6 km), do Zgierza (ok. 10 km), do Ozorkowa (15 km). Każda droga szła przez las, bo omijaliśmy główne drogi. Ekipa była tak zmęczona, że wybór był dosyć prosty - idziemy najkrótszą drogą na tramwaj, czyli do Lućmierza. Pod koniec drogi odmówiliśmy wspólnie różaniec.

Nasza ekipa:
Panie: Natalia, Emanuela, Marta, Ania, Ola, Kasia, Sylwia.
Panowie: Jasiek, Karol, Dominik, Witek, Piotrek, Daniel, Mateusz, Gabryś, Michał, Kacper, Remi.