Wyprawa polegała na chodzeniu po górach. Spaliśmy na Gubałówce w udostępnionym nam całym domu z pięknym widokiem na Giewont. Początkowo było nas 13 osób. Później dojechali Ola i Piotr, a na dwa ostatnie dni przyjechał o. Paweł z Zosią i Filipem. Jadąc do Zakopanego zatrzymaliśmy się na dwie godziny w Krakowie.
Dzień 1 - 25 km (nie licząc przewyższeń)
Bardzo intensywny dzień. Rano postanowiłem pójść po bułki na śniadanie i na kanapki dla całej drużyny. Okazało się, że na Gubałówce nie ma sklepu, a bułki można kupić od godz. 10.00. Poranne poszukiwanie bułek zajęło mi 1,5 godziny. Przeszedłem ponad 5 km, schodzą i wchodząc na Gubałówkę.
Planowaliśmy trasę pieszą: z Gubałówki do Doliny Strążyska, potem na Giewont, następnie na Kopę Kondracką, Kasprowy Wierch i zejście do Kuźnic.
Niestety, tempo naszej drogi i późne wyjście nie pozwoliło nam na zrealizowanie planów w całości. Pod Giewontem zobaczyliśmy gigantyczne kolejki prowadzące na szczyt. Schodzący mówili, że przynajmniej dwie godziny stania. Dlatego zrezygnowaliśmy z wejścia na Giewont, a poszliśmy na Kopę Kondracką (2005 m npm), która dla większości była pierwszym w życiu wejściem na szczyt ponad 2000 m. Z Kopy zeszliśmy Doliną Kondratową do Kuźnic. Wcześniej jeszcze mieliśmy Eucharystię w pustelni św. Brata Alberta.
Z Kuźnic autobusem dojechaliśmy do centrum Zakopanego. Pozostało nam wspięcie się na Gubałówkę i przejście 4 km. Dla większości to było najtrudniejsze wejście w życiu. Zmęczenie było bardzo duże i każdy przekraczał siebie, jak tylko mógł. Dodatkowo nie szliśmy drogą prostą, co powodowało, że walka ze zniechęceniem była bardzo trudna. A na pół kilometra przed domem złapało nas oberwanie chmury. Do końca wyprawy każdy z nas wiedział, że najtrudniejsza nie jest wysokość szczytu, ale to okoliczności dużo zmieniają! Ona sprawiają, że coś łatwego może być bardzo trudne.
Dzień 2 - 14 km (nie licząc przewyższeń)
W górach lał deszcz, ale w samym Zakopanym i na Gubałówce było w miarę. Przeszliśmy się na mały spacer i zrobiliśmy ponad 14 km. Zeszliśmy z Gubałówki w kierunku północnym i zrobiliśmy duuuże koło schodzą z góry z jednej strony i wchodząc na nią z drugiej. Wieczorem był pyszny grill.
Dzień 3 - 22 km (nie licząc przewyższeń)
To też miał być deszczowy dzień, ale postanowiliśmy zaryzykować. Naszym celem był Kościelec.
Do centrum Zakopanego doszliśmy na pieszo, potem autobusem do Kuźnic. Z Kuźnic szliśmy wszyscy do Murowańca. Najszybszym (Bartek, Weronika, Tymek, Piotrek, Kuba i ja) zajęło to godzinę i 3 minuty. Próbowaliśmy pobić ten czas kolejnego dnia, ale mimo iż wydawało nam się, że idziemy szybciej, doszliśmy 7 minut później.
W Murowańcu, czekając na pozostałych, zrobiliśmy dla wszystkich kanapki. Łącznie 45 kanapek. Gdy skończyliśmy, akurat doszła reszta ekipy i lunął deszcz. Czekaliśmy w Murowańcu ponad godzinę. Okazało się też, że Ola miała złe buty i zdarła sobie nogi w kilku miejscach. Gdy deszcz przestał być intensywny, podjęliśmy decyzję, że idziemy nad Czarny Staw Gąsienicowy i zobaczymy, co dalej. Przy stawie pogoda bardzo się poprawiła. Choć była już godz. 14.30, to podzieliliśmy się na dwie ekipy. Jedni atakowali Karb (1853 m. n.p.m.), a drudzy przez Karb mieli wejść na Kościelec (2155 m. n.p.m.). Druga ekipa musiała iść bardzo szybko. Mieliśmy spotkać się w Kuźnicach.
Mimo przejściowych małych opadów, obu grupom udało się zrealizować plan. Kościelec dla Bartka, Tymka, Piotrka i Wery był najwyższym punktem, na który udało się im do tej pory wejść. Był to też szczyt o dużym poziomie trudności, jak na nasze początkujące doświadczenia.
Po zejściu do Kuźnic weszliśmy do autobusu, który miał nas zawieźć do Zakopanego, aby dalej na pieszo wchodzić na Gubałówkę. Na szczęście w dosyć przyzwoitej cenie kierowca zawiózł nas prawie pod sam dom.
Dzień 4 - 23 km (nie licząc przewyższeń)
To był dzień, który od początku do końca szliśmy w dwóch ekipach. Do centrum Zakopanego doszliśmy na pieszo, potem autobusem do Kuźnic. W Kuźnicach się rozdzieliliśmy i mieliśmy się spotkać na Łysej Polanie.
Ekipa wolniejsza zrobiła trasę z Kuźnic na Nosal, potem przez Dolinę Olczyską do Doliny Suchej Wody. Tą mało uczęszczaną doliną weszli do Murowańca. Stąd mieli iść zielonym szlakiem do Łysej Polany, ale czas pokazał, że od Murowańca trzeba było już wracać do Kuźnic.
Tymczasem ekipa mocniejsza pobiegła najkrótszą drogą do Murowańca, następnie nad Czarny Staw Gąsienicowy i na Zawrat. Z Zawratu mieliśmy zejść do Doliny Pięciu Stawów i zmierzać w kierunku Łysej Polany. Na Przełęczy Zawrat byliśmy o godz. 15:00. Kiedy zdzwoniliśmy się, to okazało się, że druga ekipa jeszcze nie doszła do Murowańca. Wtedy nastąpiła zmiana planów. Ustaliliśmy, że spotkamy się w Kuźnicach, a nie na Łysej Polanie. Oznaczało to, że wchodzimy na Świnicę (2301 m. n.p.m.) i stamtąd przez Murowanice wrócimy do Kuźnic. O godz. 16.00 zdobyliśmy drugi najwyższy szczyt Polski. Pogoda była dobra. Momentami lekko padało, ale skały były cały czas suche.
Mocniejsza ekipa była w Kuźnicach wykończona. Napuchnięte kolana, ścięgna. Oprócz Weroniki wszyscy mieli jakieś urazy. Zasadniczo mieliśmy wątpliwości, czy kolejnego dnia wyjście będzie możliwe.
Dzień 5 - 25 km (nie licząc przewyższeń)
Ten dzień miał trudny początek. Plan był, aby dojść do Morskiego Oka i zdobyć Szpiglasowy Wierch (2172 m. n.p.m.). Z mocniejszej ekipy z poprzedniego dnia siły, aby podjąć wyzwanie miała Weronika, o. Paweł i o. Remi. Niestety o. Paweł musiał zostać, aby napisać artykuł do Szumu z Nieba. A zatem w 10 osób poszliśmy na Szpiglasowy Wierch.
Chociaż wyjechaliśmy z domu o dobrym czasie, to na Łysej Polanie były straszne korki. Zablokowane rondo. Przepełnione parkingi. Ludzie parkowali wszędzie. Takiego tłumu, to jeszcze tam nie widziałem.
Do Morskiego Oka doszliśmy bardzo sprawnie. Samo schronisko i ścieżka dookoła oblegane były jak plaże nad Bałtykiem. My ruszyliśmy żółtym szlakiem na Szpiglasowy Wierch. Po drodze mieliśmy okazję zobaczyć piękny szczyt wspinaczkowy Mnich. Po godzinie wchodzenia pojawiły się szybkie czarne chmury i błyskawice. Byliśmy na wysokości 1841 m. n.p.m. Nie padało jeszcze, ale chmury szły na nas. Podjęliśmy decyzję, że schodzimy. Przez godzinę lał bardzo mocny deszcz. Cały czas schodziliśmy. Byliśmy bardzo przemoczeni. Gdy doszliśmy do Morskiego Oka zaczęło się już przejaśniać. Przed nami było jeszcze 10 km schodzenia do Łysej Polany.
Szczyt nie został zdobyty. Ale decyzja była rozsądna. Góry uczą podejmować takie decyzje. Najprawdopodobniej nauczyliśmy się więcej przez decyzję o wracaniu w połowie drogi niż gdybyśmy zdobyli szczyt. Choć wiadomo, że satysfakcja większa jest wtedy, kiedy się szczyt zdobywa.
Nasza ekipa: Młodzież: Weronika, Michasia, Tosia, Ola, Zosia, Ola, Kuba, Tymoteusz, Bartek, Mikołaj, Piotr, Filip. Opiekunowie: Inga, Sylwia, Agnieszka, Kasia, o. Paweł, o. Remi.